Od kilku lat lody pojawiają się w zestawieniach najważniejszych trendów spożywczych. Najpierw widzieliśmy, że przybywa małych lodziarni wytwarzających lody z naturalnych składników. Melissa and Doug: magnetyczne lody z drewna do zabawy. 99,00 zł 119,00 zł. Oszczędź 20,00 zł. Najniższa cena z 30 dni: 99,00 zł (26.10.2023) Ilość: Dodaj do koszyka. W magazynie. Rozwijaj zdolności motoryczne Twojego dziecka dzięki zestawowi magnetycznych lodów z drewna Melissa and Doug. Sprawdź teraz! Oto słodycze lat 90. Krówki ciągutki, gumy kulki i bransoletki z cukierków. Niezapomniane smaki dzieciństwa. Anna Daniluk. 31 maja 2023, 10:30. W dzieciństwie uwielbiało się jeść krówki ciągutki. Dzieci na podwórkach urządzały zawody, kto wyciągnie najdłuższą formę z cukierka. Beata Hadas. Zobacz galerię (19 zdjęć) Glovo zadebiutowało na polskim rynku w 2019 roku. W ciągu czterech lat, pomimo bardzo intensywnej konkurencji, z mało znanej marki stała się nr 2 pod względem udziału w rynku i zdecydowanie najszybciej rosnącą platformą w Polsce. „Planując ekspansję na polski rynek znaliśmy jego realia oraz konkurencję. Mieliśmy świadomość Kup Lody w kategorii Zabawki dla dzieci na Allegro - Najlepsze oferty na największej platformie handlowej. z którymi współpracujemy. 5 lat + Marka Totum Dziś trzecia część filmu ze słodyczami lat 90-tych :) Dwie pozostałe które już są na moim kanale znajdziecie pod tymi linkami:Słodycze i przekąski lat 90-tyc gZe9n. Jedno z moich najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa to wiaderko gum-kulek, przywiezionych przez mamę z wycieczki na Węgry. Pochłonęłam je wszystkie (lekko z 200 sztuk) w ciągu jednego popołudnia. A potem przyszedł przełom i pierwsze paczki świąteczne. W latach 90tych mogliśmy wreszcie spróbować Snickersów, poznać smak chipsów ziemniaczanych i lodów na patyku oblanych prawdziwą czekoladą. Wśród setek nowych smaków były jednak te, które stały się czymś więcej niż przekąską – za bajtla (dziecka) stały się sposobem spędzania wolnego czasu, a teraz po latach – wyznacznikiem naszego pokolenia. Jeśli myślisz, że Kukuruku to jakieś zawołanie na koguta i nigdy nie słyszałeś o paszporcie Polsatu, pewnie nie zrozumiesz naszej ekscytacji. Uwierz wtedy na słowo – wiele pospolitych dziś słodyczy znaczy dla nas więcej, niż trylogia Władcy Pierścieni. Podobnie jak Kultowe kosmetyki (część pierwsza, część druga). Oto złota dziesiątka: 1/ Wafel Kukuruku Właściwie nazywał się KouKou RouKou, ale kto by się przejmował pisownią, gdy słyszał w TV reklamę ze śpiewnym „kukurukuku!”, imitującym kogucie odgłosy. Pamiętam, że na punkcie tych wafli oszaleli absolutnie wszyscy w szkole. I nie, nie dla smaku rzecz jasna, lecz ze względu na naklejki znajdujące się w każdym opakowaniu. Kolekcjonowaliśmy je i wymienialiśmy, tworząc segregatory-albumy. Pamiętacie jeszcze, jak smakują te wafelki? Podobno od niedawna są znów w sprzedaży… 2/ Guma Turbo Jej największą zaletą była cena – na Turbo stać Cię było codziennie po szkole, nawet jak z kieszonkowego praktycznie nic już nie zostało. Miała bardzo chemiczny, sztuczny smak (czyli w tamtych latach – bombowy!), a wewnątrz rysunki samochodów i motorów. Wiecie, że pochodziła z Turcji? Niestety wycofano ją, bo miała powodować raka (podobnie jak Kukuruku). Tęsknię do dziś. 3/ Vibovit / Visolvit Kto nigdy nie zanurzył palca w proszku Vibovitu, ten nie zna prawdziwej mocy witamin 😀 Fantastyczny kwaskowy smak (och jaki sztuczny!) i delikatne musowanie na języku. Teraz od takich efektów są lody Kaktus i inne proszki strzelające, my radziliśmy sobie witaminami z apteki. 4/ Krem Snickers Pojawienie się Bounty (póki nie było reklamy, mówiliśmy na nie ‚bunty’), Snickersów, Marsów i Milky Way to było coś. Ale Snickers w postaci kremu… o mamo! Trzy ukochane smaki w jednym: masło orzechowe, ciągnące toffi i krem czekoladowy. Nawet gdy to pisze czuję, jak pracują ślinianki. Gdyby udało mi się dorwać choć jeden słoik, przechowywałabym jak relikwie młodości. 5/ Cola Cao Protoplasta słodkich kakao, ojciec Nesquicka, pewnie także napój, który jest odpowiedzialny za modę na podawanie dzieciom mega słodkich śniadań. Kto go nie miał, mieszał kakao ciemne i cukier, aby boleśnie przekonać się, że to jednak nie ten smak. Co ciekawe, Cola Cao można kupić także dzisiaj. Może się skuszę? 6/ Mentosy Fresh goes better, Mentos freshness… kto nie zna, nie śpiewał? Panią ze złamanym obcasem, której Mentosy pomagają pewnie kroczyć w nowy dzień, charakterystyczną piosenkę, no i porzede wszystkim smaki – mięta tak bardzo różna od ziołowych naparów mamy, owocowość aż rozsadzająca buzię. Chrupiące skorupki i miękkie ciągnące wnętrze. Teraz wydają się bardzo zwyczajne, a jednak Mentosy były w latach 90tych bardzo trendy, bardzo hipsterskie. Powiew Zachodu. Dosłownie. 7/ Magic Stars Pamiętam je jak przez mgłę, bo były trudno dostępne i dość drogie. Jednak kultowe gwiazdki kilka lat temu wróciły do sklepów. I dobrze, bo to śliczne, niewielkie porcje czekolady, na które można sobie pozwolić nie tylko ze względów sentymentalnych. Są po prostu superpyszne! 8/ Mr Snaki Zanim rynek zalały Laysy, w sklepikach szkolnych królowały trzy rodzaje chrupek: klasyczne kukurydziane, kukurydziane orzechowe (u nas z Otmuchowa) oraz Snaki o zupełnie (jak na te czasy) wystrzałowych smakach: sera, pomidorów, szynki. Mała paczka kosztowała mniej więcej 50 groszy (oczywiście w starej walucie) i była to nasza ulubiona przekąska w drodze ze szkoły. Snaki są w sprzedaży do dziś i smakują niemal identycznie, jak 20 lat temu. 9/ Gumy kulki Zastanawiałam się, czy umieścić w rankingu kulki czy Donaldy, ale chyba jednak kulki są bardziej rewolucyjne i charakterystyczne dla naszego pokolenia. Smakowały paskudnie, po dwóch minutach żucia robiły się twarde, ale i tak je kochaliśmy. 10/Lody Romero Śmietankowo-karmelowe lody w polewie z prawdziwej czekolady robiły w szkole furorę. Pewnie ze względu na postać batonika (Romero nie mają patyczków) i dość niską cenę, jak na lody Algidy. Nie zmieniły się do dziś. I dobrze! A jakie są Wasze kultowe słodkości dzieciństwa? Bo zwariujÄ™. KtoÅ› może pamiÄ™ta lody na patyku, chyba algidy, Sandi i Muru? Jeden byÅ‚ brÄ…zowy a drugi biaÅ‚y. Jeden z czekoladÄ… a drugi z czymÅ› truskawkowym. Nie mogÄ™ nic na ich temat odszukać, żona mi wmawia, że je sobie wymyÅ›liÅ‚em. KtoÅ›, coÅ›? Kiedyś rewolucjonizowały nasze życie, dzisiaj stanowią jedynie pamiątki po czasach, które przeminęły. Mowa o kultowych przedmiotach, grach, filmach, ubraniach, zabawkach, odtwarzaczach muzyki z lat 90., które zostały wyparte przez nowe technologie i zupełnie nową stylistykę. Ostatnia dekada XX wieku wyznaczyła trendy, wobec których ciężko dziś przejść obojętnie. Mimo że stanowią odległe wspomnienie, nie da się o nich zapomnieć, gdyż powracają dziś, choćby w postaci memów. Czy to pamiętasz? ŁakocieW latach 90. wystarczyło mieć 50 gr w kieszeni, aby pójść do osiedlowego sklepu i wyjść z oranżadą w proszku, papierosem do żucia, wodnym lodem "pałeczką", łamiszczęką, zegarkiem z cukierków czy pięcioma gumami-kulkami. Nieco więcej potrzeba było, aby kupić draże Korsarz - kokosowe, orzechowe, śmietankowe lub kakaowe, które jadło się całymi garściami, czy Lentilky. Te drugie najpierw układało się kolorami, a dopiero potem jadło. Przebojem osiedlowych sklepików i cukierni, dodatkiem do każdych zakupów były ciepłe lody, wystawiane na ladach lub w szklanych gablotach kusiły dziecięce oczy. Wśród wielu gum do żucia, które było można dostać na rodzimym rynku w latach 90., miano najpopularniejszej zdecydowanie należy się produkowanej przez turecką firmę Kent gumie Turbo. Nie tyle przyciągała ona walorami smakowymi czy unikatowym wyglądem, co dodatkami w postaci obrazków ze zdjęciami najróżniejszych marek samochodów, motocykli i innych środków transportu. Podstawowe serie liczyły 1425 różnych wizerunków pojazdów. Zdjęcia wydawane były też w formie naklejek. To one na początku lat 90. były cennym przedmiotem dla kolekcjonerów. Produkcja gumy została zaprzestana w połowie 2007 r., a w 2015 r. sieć handlowa Biedronka wypuściła limitowaną serię gum Turbo z okazji swojego 20-lecia. Innymi bardzo popularnymi gumami do żucia były kulki, które sprzedawano na sztuki po 10 gr. Szacunek na podwórku można było zyskać, gdy nabyło się cały blister. Liczyła się bowiem ilość, a nie smak - ten ulatniał się po pięciu także: Zupa owocowa, kasza z sokiem i kakao. Wspominamy smaki dzieciństwaDrugimi najpopularniejszymi słodyczami, jakie można było dostać w każdym sklepiku szkolnym, były lizaki. Prym wiodły te z kolorowym motywem kwiatów lub owoców oraz lizaki z gwizdkiem. One najszybciej znikały z patyczka, żeby można było go wykorzystać do dalszej zabawy. Latem zaś najlepszą ochłodą i osłodą okazywały się lody wodne "pałeczki". Kosztowały około 10 gr. Choć stosunek ceny do smaku był adekwatny, nieco chemiczny posmak i tak nikomu nie przeszkadzał. Zegarki z cukierków, papierosowe gumy do żucia, jadalne banknoty czy czekoladowe monety pozwalały poczuć się dorosłym. Dżinsy dzwony, bojówki i króciutkie spódniczki w kratkęModa lat 90. dla jednych jest synonimem kiczu, dla innych zaś erą kilku kultowych trendów. Dekada ta związana była z kultem supermodelek i inspiracjami czerpanymi pełnymi garściami z popkultury. Przede wszystkim wzorowano się na gwiazdach MTV i popularnych seriali. Trendy wyznaczali muzyczni i telewizyjni idole, tacy jak Britney Spears czy dziewczyny ze Spice Girls. To im zawdzięczamy wylansowanie krótkich topów odsłaniających pępek, króciutkich spódniczek w kratę i spodni bojówek. Obcisłe sukienki na cienkich ramiączkach promowała Victoria Beckham. Boysband Backstreet Boys wprowadził modę na męskie kolczyki i oversize'owe bluzy. Trampki, przetarte dżinsy, wyciągnięte swetry i ponadczasowe koszule w kratę - taką modę lansowały popularne wówczas seriale. "Przyjaciele", "Jezioro marzeń" czy "Beverly Hills 90210" przyczyniły się do triumfu dżinsów z wysokim stanem, ogrodniczek czy topów wiązanych na szyi. Panowie stawiali włosy na żel, a dziewczyny cięły się "na Rachel" (cięcie, które prezentowała Jennifer Aniston w serialu "Przyjaciele") i nosiły gładkie fryzury z przedziałkiem na środku - look na dziewczynę z sąsiedztwa inspirowany "Jeziorem marzeń". Hitem było też niedbałe upięcie z przedziałkiem w kształcie zygzaka, spinane kolorowymi spinkami w kształcie motylków i także: Nocne kluby i dyskoteki. Tak imprezowano w latach latach 90. królowały dżinsy. Najpierw do mody weszły biodrówki, które miały podkreślać pupę, a zamiast tego uwydatniały jedynie wystającą bieliznę. Zaraz po biodrówkach modę zdominowały dzwony, czyli spodnie z rozszerzanymi nogawkami. Ich szerokość potrafiła przybierać monstrualne rozmiary, a ich użytkowniczki prześcigały się w domowych sposobach na poszerzenie spodni. Im szersze dzwony, tym bardziej cool dziewczyna - takie przekonanie panowało na szkolnych korytarzach. Kasety VHSChoć większość osiedlowych wypożyczalni, których swego czasu można było znaleźć nawet kilka w jednej dzielnicy, przestało istnieć lata temu, wciąż stanowią żywe wspomnienie. Kiedyś można było w nich znaleźć najróżniejsze filmy, bajki i produkcje dla dorosłych. Za wypożyczenie kasety płaciło się kilka złotych, a ci, którzy przed jej zwróceniem zapomnieli przewinąć film do początku, musieli uiścić dodatkową opłatę. DiscmanDiscman, stworzony przez firmę Sony następca walkmana, był marzeniem każdego miłośnika muzyki. W naturalny sposób wyparł on swojego poprzednika, wprowadzając możliwość korzystania z bardziej aktualnego nośnika. Choć jego minusem były większe gabaryty, nikomu to wówczas nie przeszkadzało. Największą wadą discmanów okazała się wrażliwość na wstrząsy, co utrudniało słuchanie muzyki podczas marszu. Minusem były też baterie, które pozwalały na bardzo krótkie granie. TamagotchiZanim grupa Taconafide nagrała swoją popularną piosenkę, Tamagotchi kojarzyło się wyłącznie z japońską zabawką, która pojawiła się w Polsce w drugiej połowie lat 90. Było to marzenie każdego dzieciaka, ale i wśród dorosłych zdarzali się tacy, którzy chcieli zaopiekować się małym, plastikowym jajkiem, zamieszkiwanym przez wirtualnego stworka. Tamagotchi uczyło troski i odpowiedzialności za czyjeś istnienie - wirtualny zwierzak, gdy czegoś potrzebował, sygnalizował to dźwiękiem lub podświetloną ikonką. Brick Game Na początku lat 90. na polski rynek weszła gra elektroniczna Brick Game. Urządzenie o podłużnym kształcie z charakterystycznym wybrzuszeniem pod ekranem, ciekłokrystalicznym ekranem i wytrzymałymi na długie godziny grania przyciskami dostarczały nie lada zabawy. Gra polegała na układaniu różnego rodzaju figur geometrycznych. Im wyższy poziom gry, tym tempo przesuwania figur stawało się szybsze. Niby proste, ale gra potrafiła nieźle wciągnąć. Stawka była wysoka - każdorazowo można było wygrać 99 999 także: "Lalamido" i Sky Orunia. Trójmiejska telewizja lat boyGame Boy zainicjował manię na mobilne granie. Choć dziś powiedzielibyśmy, że techniczne możliwości było mocno ograniczone, i tak miliony graczy go pokochały. Był pierwszą przenośną konsolą do gier, która w pełni spełniała tę definicję. Gadżet ten przez długie lata uznawany był za synonim zupełnie nowej formy rozrywki. Początkowo do Game Boya dołączana była jedna gra - Tetris. Później dokupić można było także inne, Super Mario Land czy Baseball. Komiksy Kaczor DonaldKultowa gazeta z komiksami, do której dołączane były przeróżne gadżety, cieszyła się ogromną popularnością pod koniec lat 90. Wydawany od 1994 r. przez wydawnictwo Egmont dwumiesięcznik powstał na bazie czasopisma "Mickey Mouse". Stałymi elementami, oprócz komiksów, były także zgadywanki, zagadki, krzyżówki i dowcipy. Do numerów dołączane były przede wszystkim: kartonowe gry, plakaty, naklejki, zmazywalne tatuaże i dodatkowe książeczki z łamigłówkami. "Złote myśli" i wpisy do pamiętnika"Na górze róże, na dole fiołki, a my się kochamy jak dwa aniołki" - to jeden z najczęściej wpisywanych wierszyków do pamiętników. Do kolorowych notatników z motywami bajkowymi czy kwiatowymi, zawierającymi czasem nawet pachnące kartki i zamykanych na kłódkę, wpisywały się koleżanki i koledzy ze szkolnych ławek, nauczyciele i rodzina. Po wierszykach wpisywanych do pamiętnika nastąpiła era "Złotych myśli", na stronach których odbywało się swoiste Q&A, dzięki któremu można było uzyskać odpowiedzi na nurtujące pytania, np. czy wybranek/wybranka naszego serca jest wolny/wolna. Odpowiadało się też na znacznie bardziej trywialne pytania, takie jak: ile masz wzrostu czy jaki jest twój ulubiony kolor. Family FrostŻółty samochód wygrywający charakterystyczną melodyjkę swego czasu był najbardziej wyczekiwanym, weekendowym widokiem. W furgonetce Family Frost można było kupić lody w najróżniejszych smakach, a także frytki na obiad. Samochody te można było spotkać głównie w małych miastach oraz wsiach, ale pojawiały się także w większych aglomeracjach. W latach 90. firma posiadała swoje bazy w całej Polsce. Charakterystyczna melodyjka Family Frost: Kolekcjonerskie łupyZbieranie karteczek do segregatora stanowiło "must have" każdej dziewczynki w latach 90. Kolorowe karteczki z postaciami z bajek, zdjęciami zwierząt, a nawet kadrami z filmów kupowało się w opakowaniach po kilkadziesiąt sztuk, wkładało do segregatorów, a później wychodziło na podwórko lub w trakcie szkolnych przerw dokonywało wymian. Zdobywanie doświadczenia w sztuce robienia interesów od najmłodszych lat. Najcenniejsze karteczki przehandlowywało się za kilka innych, Pocahontas wymieniało na Kubusia Puchatka. Dawno, dawno temu, zanim pojawiły się telefony komórkowe, chodziło się zadzwonić do budki telefonicznej. Miało to niewątpliwą zaletę - karty po wykorzystanych impulsach idealnie nadawały się do kolekcjonowania. Widniały na nich wizerunki znanych osób, zabytków i upamiętniające różne wydarzenia. Żetony z podobiznami Pokemonów dodawane do chipsów zbierały wszystkie dzieciaki. Krążki wykonywane z tektury lub plastiku stanowiły pożądany obiekt wymiany. Przede wszystkim jednak służyły do gry. Polegała ona na rzucaniu tazosami w ustawioną przez przeciwnika wieżę z krążków odwróconych postacią do dołu. Celem było strącenie jak największej liczby krążków tak, aby odwróciły się na drugą stronę. Gra wywodzi się od popularnej w Japonii gry menko. Filofun, czyli kolorowe żyłkiKolorowe żyłki, z których zaplatało się breloczki, były swoistym "hitem dzieciństwa" w latach 90. Najczęściej zaplatało się breloczki, ale fantazyjne plecionki mogły przybierać znacznie bardziej skomplikowane kształty - kolczyki, ozdoby do włosów, a nawet zwierzątka. Plecionki wykonywano z różnobarwnych żyłek. Najpopularniejsze, a przy tym najprostsze wzory wymagały wykorzystania trzech lub czterech ściegów zaplatanych krzyżowo jeden za drugim. A jak wy wspominacie lata 90.? Co jeszcze kojarzy wam się z tamtymi czasami? Podzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach. Quiz Średni wynik 50% Sentymentalne Trójmiasto: lata 80. i 90. Sprawdź, czy pamiętasz? Rozpocznij quiz Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres popularności lodów Ekipy słyszał już każdy. W sieci znajdziemy filmiki jak dorośli i dzieci walczą o nie przy zamrażarkach. Wielu to szokuje (podobnie jak wcześniej Świeżako-mania), ale mnie nie. Doskonale pamiętam pierdółki, które się kupowało i zbierało wcale nie tak dawno temu. Zapraszam was w retro-podróż do czasów, które były jeszcze lepsze niż lody Ekipy. 7 rzeczy, o które zabijały się dzieciaki na przełomie lat 90. i 00. Karteczki do segregatora Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa to korytarze w szkole, na których dzieciaki nie były wpatrzone jak dziś w smartfony, ale w klasery z „karteczkami”. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego to było takie popularne, bo to przecież były zwykłe kartki do notatek ilustrowane grafiką à la znak wodny, ale w latach 90. panował na nie istny szał. Dzieciaki wtedy po raz pierwszy stykały się z ekonomią, bo karteczka karteczce nie była równa. Liczyła się ich wartość rynkowa. Pamiętam, że np. za te z „„Króla Lwa” (filmy były wtedy na topie), można było dostać nawet kilka innych z mniej wyhajpowanych produkcji jak dajmy na to „101 dalmatyńczyków”. „Najdroższe” były jednak te z „Titanica” i z chłopakami z boysbandów. Tazosy z cziperków i nie tylko Pierwszego tazosa z edycji specjalnej „Gwiezdnych wojen” (odświeżona klasyczna saga) znalazłem w... Delicjach Szampańskich. I to od razu z Darthem Vaderem! To były naprawdę dziwne czasy. Teraz już chyba w ogóle nie ma takich znajdziek w przekąskach, a jedynie nudne kody smsowe. Tymczasem kiedyś pakowano do czipsów prawdziwe pieniądze i wspomniane tazosy, które dla dzieciaka były wartej więcej niż jakieś tam 10 zł. Pamiętam, jakie emocje towarzyszyły macaniu paczek w sklepie w poszukiwaniu plastikowego żetonu, bo ekspedientki po prostu przeganiały, albo kazały płacić. A nikt nie chciał kupować zmiażdżonych czipsów. Kółeczka ze zwierzaki i państwami Po tazosach z „Gwiezdnych wojen” przyszedł czas na wysyp innych żetonów i kart. Popularne były rysunki „3D” z rogalików Chipicao, a także karty z „Dragon Balla” w które można było nawet grać, bo postacie miały siłę i żyćko, a te z „Władcy pierścieni” nawet moc żywiołów, którą odkrywało się pocierając w odpowiednim miejscu palcem (warstwa znikała pod wpływem ciepła). Oddzielną kategorię stanowiły jednak dla mnie kółeczka z państwami i zwierzakami z czipsów Star Foods. Miały one walor nie tylko kolekcjonerski, ale i edukacyjny, który dawał przewagę w grze w „Państwa Miasta”. Naklejki do albumów Panini Jedyne czego żałuję w życiu, to pieniędzy wydawanych na saszetki z naklejkami. Dobrze, że moi rodzice byli na tyle rozsądni, że nie nie dawali mi szalenie wysokiego kieszonkowego. Kiedyś tego nie rozumiałem, ale teraz za to dziękuję. Jednak i tak budżet z konta „masz tu na bułkę” szedł w pewnym momencie właśnie na te naklejki. Nigdy nie uzbierałem całego albumu – a próbowałem z Pokemonami, piłkarzami z mundialu '98 i z „Mrocznym widmem”. To było praktycznie niewykonalne, bowiem w paczce były losowe naklejki (ten sam mechanizm jest w cyfrowych już loot boxach). Jeśli nie miałeś multum znajomych, którzy też przepuszczali na to pieniądze i mieli coś na wymianę, to byłeś zawsze na pozycji przegranej, a album wygląd mało estetycznie z pustymi kwadracikami. Dodam, że to było jeszcze w czasach pre-Allegro. Samochody z gumy Turbo Gumy Turbo powróciły niedawno do sklepów, ale nie powtórzyły poprzedniego sukcesu. Zresztą jak zobaczyłem, jak teraz wyglądają te zdjęcia, to się prawie przeżegnałem – krzywo przycięte, rozpikselowane, paskudne po prostu. W mojej pamięci zachowały się inaczej. Jedynie smak (gumy, nie karteczki) pozostał ten sam. Teraz bez problemu znajdziemy je za śmieszne pieniądze na Allegro i Olx. Oprócz samochodów modne były też gumy Donald z historyjkami, ale w mojej dzielnicy te nie cieszyły się takim zainteresowaniem. Co innego już normalny magazyn z komiksami. Oj, je też się zbierało. Do dziś gdzieś mam ten plastikowy scyzoryk z kompasem. Szkielet dinozaura świecący w ciemności Dzisiaj takie fluorescencyjne cuda można bez problemu dostać w internecie lub chińskim markecie za grosze. Kiedyś trzeba było kupować co tydzień lub dwa nowy numer gazety – jeżeli przegapiłeś jeden, no to miałeś problem, bo szkielet był niekompletny. Pal licho mało widoczne żebro, ale jak nie miałeś kawałka czaszki, to dinozaur nie wyglądał już tak okazale na półce. Najlepsze w tym było to, że cała kolekcja razem z gazetami kosztowała kilkadziesiąt albo i kilkaset razy więcej niż sam plastikowy model. Jednak o to w tym właśnie chodziło, bo w sklepie kupić może każdy, a cierpliwie zbierać i składać tylko nieliczni. O dziwo ta formuła sprawdza się do dziś, bo kioski są wręcz zawalone gazetami z takimi gadżetami. Ostatnio widziałem w Empiku części do samochodu z „Szybkich i wściekłych”. Karty telefoniczne Niemal już zapomniałem o ich istnieniu, a sam pamiętam jak czatowałem przy budkach telefonicznych (kolejny relikt przeszłości), aż ktoś skończy rozmowę. I wtedy hyc do automatu, bo może skończyły mu się impulsy i zostawił kartę. Każda miała swój wzór – od polskich królów, przez krajobrazy, reklamy, po papieża i WOŚP, więc można było je zbierać niczym znaczki. Oprócz kapsli i puszek po piwie, były jednymi z niewielu „kolekcjonerek”, których zwykle się nie kupowało, ale dosłownie zdobywało. Przynajmniej będąc dzieckiem. Można było się uśmiechnąć do kogoś z rodziny, kto godzinami rozmawiał przez telefon. Niektórzy byli tak zdeterminowani, że nawet szabrowali śmietniki. Oscarowe i głośne tytuły możesz obejrzeć w CHILI za darmo dzięki nowej promocji Logitech – sprawdź Lody w Lodziarni pod Dębem · fot. Kultowa lodziarnia nieopodal dworca kolejowego powstała w 1991 roku. Pani Jolanta Hałas wraz z mężem oferowali w niej początkowo tylko lody kręcone w podstawowych smakach. Z czasem doszły polewy, które do dziś cieszą się ogromną popularnością wśród klientów. Jakiś czas po otwarciu działalność została rozszerzona o gastronomię. Dzięki temu przy dworcu przez lata można było zjeść ciepły obiad, zapiekankę lub frytki i poraczyć się rozgrzewającą zupą. Pod okienkiem, z którego pani Jola wydawała lody, ustawiały się natomiast kolejki chętnych, nie brakowało rodzin z dziećmi i podróżujących. Co tu dużo mówić - lody kręcone pod wielkim, okazałym wówczas dębem, od początku istnienie cieszyły się uznaniem. Lodziarnia Pod Dębem, ul. Kościuszki 26 · fot. Ela / Co było potem? Potem nadeszły zmiany, które dla gastronomii i lodów Pod Dębem oznaczały jedno - koniec działalności. W związku z budową centrum przesiadkowego i remontem dworca, lokal przestał istnieć. Właścicielka nie poddała się jednak i w 2018 roku reaktywowała lody w nowym pawiloniku między Placem Wolności a Shefferwillą. Wtedy do oferty doszły też innowacje, na przykład lody w typie flurry lub aromatyczna kawa z porcją loda włoskiego. Polew jest co niemiara, do deseru można zamówić również posypkę, bitą śmietanę oraz świeże owoce. W czym tkwi fenomen lodów serwowanych w Pod Dębem (a teraz w zasadzie pod lipą)? Pani Jola od zawsze korzysta z usług tego samego dostawcy surowców, skrupulatnie dba o swoje maszyny, kupuje świeże produkty, zawsze sama kosztuje lodów, aby sprawdzić, czy smak i właściwości są w porządku. W sezonie jest w lodziarni codziennie i obsługuje setki klientów, którzy są gotowi czekać na swoją kolej nawet w upale lub w deszczu, gdyż smak lodów wynagradza im wszystko. Wśród nich niezmiennie rodziny z dziećmi, turyści, podróżujący koleją i rowerzyści, dla których lodziarnia jest ciekawym przystankiem na trasie. Do pani Joli zachodzą zarówno podróżni wracający akurat z PKP, jak i klienci, którzy w wolnej chwili wsiadają w samochód i jadą na lody specjalnie tutaj. Lodziarnia Pod Dębem słynie ze słusznych porcji. Tu nawet mały lód jest duży. Za 5 zł kupimy właśnie takiego małego loda w podstawowej wersji. W ofercie są też lody mini. Lodziarnia Pod Dębem działa sezonowo. Otwiera się końcem kwietnia, zamyka jesienią, kiedy chłód naprawdę daje się we znaki. Nazwa tego miejsca sprowadza nasze myśli ewidentnie w kierunku kawy, ale tak jak można się tu napić nie tylko czarnej i białej, tak też można spróbować licznych smakołyków. Poza domowymi ciastami, rogalikami marcińskimi i finezyjnymi deserami z witryny, w Black & White zjemy także gofry, gofrokanapki, tosty na słodko i słono, gofry bąbelkowe również na słodko i słono oraz owsiankę, typową pozycję oferty śniadaniowej. Właścicielka, Maria Białas, rekomenduje również letnie, domowe lemoniady, mrożone herbaty i kawy, a także koktajle piwne. Zaraz, zaraz, czy przypadkiem nie zapomnieliśmy o czymś? No tak, lody! Black & White Cafe, Plac Targowy 12 · fot. Ela / Tych w Black & White możemy kosztować przez cały rok. Zawsze znajdziemy tu 6 smaków, które zmieniają się systematycznie. Do najpopularniejszych zaliczymy czekoladę, truskawkę, śmietankę, sorbet marakuja z pomarańczą, brownie, oreo, słony karmel, malinę, borówkę na śmietance, lody krówkowe i kawowe latte. Dużą popularnością cieszy się też smak mascarpone z owocami. Lody dla Black & White produkuje firma GRAMY, znana tyska lodziarnia, która chwali się wytwórstwem lodów na świeżej śmietanie i świeżym mleku, z udziałem miodu prosto z pasieki, cukru trzcinowego, świeżych owoców z rodzimych plantacji czy naturalnych bakalii. W kawiarni Black & White zjemy lody w ciekawych okolicznościach, można by powiedzieć - przyrody - jednak jak wiemy lokal jest usytuowany w centrum tzw. starej targowicy, gdzie większość przestrzeni zagarnął parking. Maria Białas stara się jednak, aby jej kawiarnia była swego rodzaju azylem od hałasu i widoku samochodów. Wewnątrz możemy więc ukryć się przy stolikach w kształcie domków, popatrzeć na zielone ściany i powspominać górskie szlaki. Na zewnątrz możemy z kolei usiąść w niedużym patio, które powoli obrasta bluszczem. Do lokalu chętnie zaglądają zarówno zakupowicze w pędzie sprawunków, osoby chcące popracować, rodziny z dziećmi, znajomi, pary. Wyjątkowo to miejsce upodobali sobie także seniorzy. Gałka lodów kosztuje tutaj 6 zł. Dostępne są także dodatki, takie jak pianki, lentilki czy robione na miejscu słodkie polewy. Kawiarnia działa już 2,5 roku. W styczniu 2020 zastąpiła prosperującą tu wcześniej Coffee Factory. Piekarnia-cukiernia U Brzęczka jest kolejną w Pszczynie, która zdecydowała się na produkcję własnych lodów. Być może niektórzy z czytelników pamiętają jak w latach 90. przy ul. Słonecznej poza pieczywem i słodkimi wypiekami można było kupić także lody gałkowe. Wtedy jednak nikt jeszcze nie myślał o samodzielnym wytwórstwie lodów, te serwowane w piekarni były zakupywane z zewnątrz. U Brzęczka, ul. Słoneczna 6 · fot. Ela / Dziś U Brzęczka skosztujemy natomiast wyłącznie lodów własnej produkcji, która odbywa się właśnie tu, przy. ul Słonecznej. Lody trafiają potem nie tylko do najbliższej witryny, ale też do punktu na Piekarskiej przy rynku w Pszczynie, do Pawłowic, Tychów, Bielska-Białej oraz Kóz. Co ciekawe, gałka kosztuje 4 zł - niewiele jak na obecne realia, ale Tomasz Brzęczek podkreśla, że póki co nie ma zamiaru podnosić ceny. Opowiada za to, jak w piekarni zrezygnowano z kupowania gotowych lodów i podjęto decyzję o wytwórstwie własnych. Okazuje się, że lodową recepturę, z której - po dostosowaniu jej do czasów współczesnych - udostępnił im przyjaciel z branży, prowadzący swój biznes w Częstochowie. Posiadał on i wykorzystywał tradycyjny przepis na lody, przekazywany z pokolenia na pokolenie, a pochodzący z Włoch, gdzie jego rodzina miała korzenie. Recepturę ujawnił w zamian za tradycyjny, brzęczkowy przepis na chleb. W ten sposób produkcja lodów w piekarni rozpoczęła się w 2006 roku. Na początku odbywała się przy. ul. Dworcowej, gdzie wieczorami lub w nocy pracownicy własnoręcznie wyrabiali masę, a później przepuszczali ją przez maszynę do lodów włoskich, by następnie przez cały dzień sprzedawać świeże lody. Po dwóch latach zakupiono nowy sprzęt i przeniesiono się do głównej siedziby. Tomasz Brzęczek pokazuje nam po kolei wszystkie maszyny i objaśnia etapy produkcji lodów. Widzimy dojrzewalnik, do którego trafia wyrobiona podstawa lodów, aby tam dojrzewać przez dobę, następnie frezer czy zamrażarkę szokową. Dookoła stoją świeże owoce, gotowa do użycia czekolada, śmietanka czy włoskie pasty. Za udaną produkcję odpowiadają tu pani Natalia oraz pan Józef. Pani Natalia wymienia z marszu smaki, jakie tworzy z dostępnych surowców. Na co dzień w witrynie dostępnych jest ich 10, ale asortyment obejmuje ponad 40. Oprócz klasyków i tradycyjnych smaków, mamy lody pistacjowe czy ciekawe sorbety, na przykład o smaku owoców granatu lub czerwonej pomarańczy. Interesująco smakują również połączenia limonki, cytryny i imbiru oraz lody o nazwie "smocze lato", w których skład wchodzą arbuz, pitaja oraz opuncja. Dużą popularnością od lat cieszą się także lody cookies. Jak mówi pani Natalia, chyba dlatego, że jest w nich też czekolada i coś do pochrupania. Ela /

lody z lat 90